#EPIZODY: O tym, jak dałem sobie wyłupić oko

O tym, jak dałem sobie wyłupić oko

Wszyscy, a przynajmniej wszyscy mieszkańcy Szczecina wiemy, a przynajmniej potrafimy sobie wyobrazić, jak w ostatniej dekadzie XX wieku, wieczorami to miasto wyglądało. 

Błyskające neony, statki, rzeka, wąskie wilgotne i strome uliczki, po nich snuje się dym spalin zaparkowanego na chodniku Audi 80, przez ryczącego z głośników Billy'ego Idola z rzadka tylko udaje się przedrzeć klekotowi portowych żurawi. 
Teraz wyobraźmy sobie typową szczecińską kamienicę.


W wejściu do jednej z bram widzimy cztery dziewczyny, wszystkie  w strojach Madonny, w drugiej Michael Jackson obala z ekipą pankowców wino, w trzeciej tabliczkę lokatorów próbuje oświetlić palcem E.T.
I wyobraźcie sobie, że na to wszystko zza rogu kamienicy wychodzi gówniarz z tornistrem, czyli ja.
Wracam ze szkoły.
Tu uwaga do Czytelników nie mających doświadczenia z dwudziestowiecznym wracaniem ze szkoły: 
Powiedzieć, że kiedyś do szkoły chodziło się wieczorami to nic nie powiedzieć. Jesteście lub niedawno byliście uczniami  klas A, B, najdalej C. Wtedy były klasy D, E, F, a ja chodziłem do G i niektóre zajęcia mieliśmy W SOBOTY! I to nie religię, ale prawdziwe przedmioty jak geografia, historia czy matematyka, które - sądząc po wypowiedziach mojej Róży - najwyraźniej jakiś czas temu zostały z programu nauczania usunięte. 
Co tam soboty! - moja mama podobno chodziła w soboty zimą, pokonując las!
A Babcia w soboty, zimą żeby dostać się do szkoły przez las i jezioro najpierw musiała każdorazowo zabić strażnika z Wermahtu! 

W Neustandstadt do dzisiaj można pospacerować po Cmentarzu Ofiar Siedmiuset Czterdziestu Pięciu Niewyjaśnionych Zabójstw. Rodzinna legenda mówi, że gdyby nie spowodowane wybuchem wojny zakończenie międzynarodowej wymiany uczniów, miejsce to mogłoby się dziś nazywać inaczej i właściwie tak sobie myślę, że jeśli wziąć pod uwagę, że Babci od pół roku z nami nie ma - nie ma również powodu by Neustadstadczanie nie zmienili nazwy tego miejsca na zwyczajnie "Cmentarz Babci Broni".


Ale odbiegłem, wróćmy do meritum:

Tamtego parnego szczecińskiego wieczoru trzeba było naprawdę wielkiego trafu, żeby uszkodzony radziecki satelita szpiegowski spadł akurat na chłopca z tornistrem.
Zaś jeszcze większego trafu trzeba było, by go nie zabił.

Chłopiec otóż wstał, otrzepał się z dymiących szczątków, w towarzystwie "In the midnight hour, babe, more, more, more" wylazł z płomieni, poprawił tornister i odprowadzany spojrzeniami dziewięciu par, w tym jednej naprawdę dużych oczu, poszedł do domu.
Tam nudności zakończone utratą przytomności połączoną z rąbnięciem nosem w miejsce pomiędzy talerzem z pomidorową, a chlebem, potwierdziły dwie rzeczy. 
Pierwszą, że po uczestnictwie w wypadku, absolutnie nie powinno się łazić jak jakiś debil, tylko należy poczekać na pogotowie i dać się zbadać. 
Oraz że niektórzy jadają do pomidorowej chleb.

Nienawykła do walenia przeze mnie twarzą w posiłek mama wezwała pogotowie,  to zabrało mnie do szpitala, z którego wyszedłem pół roku później bogatszy o doświadczenie rozległego wylewu krwi do mózgu.
Oprócz groźnie brzmiacej kontuzji właściwie nic mi nie było. 
Paraliż przeszedł praktycznie sam, przynajmniej z lewej połowy ciała, z prawej po rehabilitacji, do węchu nigdy nie byłem szczególne przywiązany, a durny wyraz twarzy zdaniem całej rodziny był i tak o niebo lepszy niż poprzedni. 
Impotencja za parę lat miała się, ku - jak można przypuszczac - radości Róży, okazać diagnozą mylną, właściwie jedyne, co się oprócz satelity rzeczywiście zepsuło to moje prawe oko.
Straciło ostrość.
Trwale.
Sprowadzeni - z uwagi na okoliczności wypadku z Moskwy - specjaliści okulistyki zaproponowali okulary.
Nosiłem rok, później przestałem, bo poza odciąganiem uwagi od wielkości mojego nosa nic nie robiły.
Kolejny rok później znowu nosiłem, trochę kontrolnie czy nie zaczną działać, ale bardziej żeby zmienić imidż po tym, jak włamaliśmy się na Pogodnie do koszar (obecnie NATO), ukradliśmy bluzy moro, zauważyli nas wartownicy i razem z milicją ganiali po całym osiedlu.

Później znów nie nosiłem.
W badaniach do średniej szkoły okulista zalecił soczewkę plus, co bylo zaskakujące, bo poprzedni lekarze upierali się przy minusie.  Zgodnie z zaleceniami optyk optyknąwszy co trzeba  sprawił się w dni kilka, dzięki czemu ostatnie wakacje po podstawówce spędziłem z okularami w kieszeni, czy gdzieś tam, w każdym  razie nie na nosie.
Kolejna wizyta u okulisty zbiegła się w czasie z wyrabianiem prawa jazdy.
Zdajac sobie sprawę z faktu, że "a tym okiem widzę jedynie, że tam jest jakaś plansza" nie jest najlepszym tekstem podczas badania mającego potwierdzić moje kwalifikacje do prowadzenia Ferrari, które zamierzałem sobie kupić - wymyśliłem sposób na pomyślne przejście badania wzroku.

Właściwie to wymyśliłem dwa sposoby. 
Pierwszym było wyćwiczenie zmysłu słuchu w prawym uchu, żeby - na podobieństwo nietoperza - innym zmysłem wspomóc ten częściowo utracony.
Jednak ponieważ intensywne słuchanie INXS na słuchawkach znacząco rozwój nadprzyrodzonego słuchu spowalniało - na wszelki wypadek opracowałem też sposób drugi. 
Skuteczniejszy, a przede wszystkim niezależny od umeblowania gabinetu. 
Prawo jazdy dostałem bez wpisanej konieczności noszenia okularów, a niedługo potem okazało się że okulary to bzdura i to w tym przypadku dosłownie kosmiczna. 
Bowiem już kilka miesięcy później, pewnego listopadowego dnia, nie mając ochoty na moknięcie w deszczu podczas czekania na osobę, na którą wtedy czekałem, trochę z nudow wlazłem do przypadkowego okulisty w przypadkowym hipermarkecie, a ten zwykłym badaniem komputerowym obalił zarówno diagnozy skazujące mnie na okulary plusowe jak i minusowe.
- Okulary ci synu nie pomogą - powiedział. - Masz zaćmę i na to pomoże tylko operacja. Uderzyłeś się kiedyś w to oko?
Jak pamiętam, wyszedłem z tamtego badania z mieszanymi uczuciami, przez co randka, która nastąpiła później nie była całkiem udana.
"Zwykły diagnosta, pewnie nawet nie lekarz, na hipermarketowym sprzęcie, musiał się pomylić" - myślałem nie potrafiąc we właściwy sposób skupić uwagi na opowieściach panienki o jej piesku, krokodylu, czy co ona tam hodowała. 
A gdy niespodziewanie zaproponowałem byśmy może, ot tak, dla zabawy właśnie w tej chwili skoczyli do okulisty - uznała mnie za szaleńca i sobie poszła.
Co było mi na rękę, bowiem były to czasy, że jak człowiek, zwłaszcza licealista, chciał iść do lekarza, to sobie po prostu szedł i już.
Żadnych kolejek, żadnych zapisów.
No więc poszedłem, zbadałem się i diagnoza pracownika Tesco, okazała się trafna.
Ruski satelita zaraził mnie tak zwaną zaćmą pourazową.
Lecząc ja okularami postępowałem głupio. Pomóc mogła tylko operacja.
Ponieważ jednak operacja oka polega na wbiciu w to oko jakiegoś przedmiotu, postanowiłem się nie poddawać. Do końca życia nie poddawać się  żadnemu wbijaniu czegokolwiek w oko. Postanowiłem też doskonalić swoje systemy pozytywnego przechodzenia badań okulistycznych i od tej pory ilekroć jakakolwiek komisja zechciała poznawać stan mojego wzroku - tyle razy wspomagałem się sposobem, a on działał.

Tak było do grudnia.
W firmie, w której pracuję nastały nowe rządy, a z nimi nowe decyzje, w tym na przykład taka, że kończymy z pracą na czarno, przechodzimy do sektora prywatnego, firma będzie się nazywała Szemrany Biznes, a przed podpisaniem umowy musze sobie zrobić wszystkie  badania.
I to koniecznie w WAM-ie.
To zrobiłem, wyszło że nie ćpam, zaniosłem.
- Nie takie badania i10 - powiedziała kadrowa. - Pełne badania do umowy. Plus na samochód, wózek widłowy, koparkę, motorówkę i kombajn. Od razu do uprawnień na broń i łażenia po wysokościach w masce tlenowej i bez.

Badania trwały dwa dni.

Psychiatra pestka, laryngolog też, neurolog wymagał krótkich wyjaśnień, ortopeda znał się na ortografii jak mało kto, z patologiem zrobiliśmy flaszke, ale problemem okazała się nowoczesna technologia.
Sposób oczywiście zadziałał:
- Proszę zasłonić jedno oko - powiedziała okulistka, więc
lewą ręką zasłoniłem prawe oko.
- Proszę przeczytać podświetlony rządek  - wskazała zawieszoną na ścianie planszę.
- A, cztery,  siedem, n i m. A na samym dole w niepodświetlonym jest i, 1, siedem, el, średnik i zamknąć nawias - uprzedziłem wydarzenia.
- Bardzo dobrze - pokiwała głową. - Teraz proszę zasłonić drugie oko.
Prawą ręką zasłoniłem prawe oko.
- Na brzegu listwy tablicy jest naklejka. Napis na tej naklejce brzmi "własność MON, zakupione ze środków WOŚP" - udowodniłem, że dzięki lewemu oku, gdyby mi kiedyś przyszło spędzać czas na siedzeniu na skałach i wypatrywaniu myszy, to z głodu nie zdechnę.
- Świetnie - powiedziała okulistka. - Zapraszam do pracowni.
CZYLI SPOSÓB ZADZIAŁAŁ.
Jednak w pracowni była technologia.
- Proszę oprzeć brodę, tu patrzeć, nie mrugać, teraz drugie oko... - okulistka spojrzała na monitor... na mnie... na monitor... 
- Chodźmy jeszcze raz do gabinetu - zaordynowała, a tam podała mi do założenia okulary z od razu zasłoniętym lewym okiem.
- Proszę przeczytać podświetlony rządek - miałem wrażenie, że zapaliła ten, co poprzednio, więc spróbowałem oprzeć się na wspomnieniach:
- Aaaaa, czteryyy...yyyyyyy...
- A ten? - podświetliło sie coś wyżej.
Wzruszyłem ramionami.
-Ten? - wydawało mi się, że na samej górze tablicy widzę literę.
- Chyba "wu" - rzuciłem zrezygnowany.
- Taaaak... - okulistka wyjęła okular zasłaniajacy i w jego miejsce włożyła szkiełko.
- Czy tak jest lepiej?
- Nie.
Szkiełko zastąpiła innym.
- A teraz?
- Też nie.
Zdjęła mi z głowy całość.
- Wypiszę panu zdolność ale tylko na dwa miesiące i bez uprawnień na wodoloty i suwnice.
Zrezygnowany pokiwałem głową.
- W tym czasie niech pan to sobie zoperuje. Bo wie pan, że to zaćma?
- Wiem...

Tak oto w grudniu stanąłem przed wyborem.
Pozostać wiernym sobie i swoim obietnicom, rzucić pracę i przejść na utrzymanie Najmilszej, od czasu do czasu dopuszczając się napadów na banki, czy też pozwolić sobie dłubać w oku.
Decyzja mogła być jedna.

- Chyba zwariowałeś -  powiedziała poznawszy ją Najmilsza. - MUSISZ to zoperować, od dawna cię namawiam.
- Będziesz dobrze widział - dodała Jej Mama.
- To prosty zabieg - uświadomił mnie Jej Tata.
- Bezbolesny - zapewnili mnie moi rodzice.
- Absolutnie nie ma się czego bać - powiedziała moja siostra.
- A przede wszystkim będzie czadowo  - ucieszyła się Monisia - wbiją ci coś w oko!


Copyright © By i10 · Powered By Blogger · Helpful Spirit RedFoX

XXXXX