Przekręciwszy zamek nacisnąłem klamkę i stanąłem oczy w judasz z drzwiami sąsiada z naprzeciwka, szajbniętego typa, podobno regularnie włamującego się do skrzynki Rodziców Najmilszej w celu sprawdzenia czy listonosz przez pomyłkę nie wrzucił do niej listu od jego żony, śmiertelnie od dwóch lat nieżywej**.
Widok drzwi kazał mi pomyśleć, że skoro podczas ostatniej wizyty los kazał mi przeżyć spotkanie z Człowiekiem Listonoszem - tym razem dzwonek nacisnąć musiał z pewnością Człowiek Pająk. Podniesienie wzroku uzmysłowiło mi, że rzadko, bo rzadko - jednak czasem się mylę.
Kombinowałem zaledwie ułamek sekundy, opuściłem twarz i oczom moim ukazało się dwóch jasnowłosych, może dziesięcioletnich chłopców w sukienkach.
- Przybieżeli do Betlejem paaasteeerzeeee... - wydarli jasnowłose, może dziesięcioletnie ryje.
Z szacunku dla tradycji przerwałem im dopiero gdy w piosence pojawił się instrument z grupy chordofonów szarpanych:
- Czego tu?
- Czy przyjmuje pan księdza?
- Przyjdźcie kiedy indziej... - zastanowiłem się - ...mamy nie ma w domu.
Po powrocie z zakupów rzeczona mama (Najmilszej) usłyszawszy o gościach, poszła do klatki obok, znalazła chłopców i poleciła im wpisać, że księdza przyjmuje i to z wielką, religijną ochotą. Jak co roku.
Najbardziej rozbawił ją przy tym wpis, który przy okazji podejrzała w rubryce "odpowiedź mieszkańca".
Może dziesięcioletnie diabełki wpisały drobnym drukiem "? niepełnosprawny umysłowo".
Trzy spędzone na nabijaniu się ze mnie tygodnie później przyszedł czas na udowodnienie, że w rubryce, za przyczyną nieporozumienia, pojawił się oczywisty błąd.
Nie, żebym na to czekał!
W zasadzie chodziło tylko o zostawienie Zmory do naszego powrotu.
Ale wiadomo, trzeba było usiąść, wypić herbatę, zapytać czy z przewierconej rury już na pewno nie cieknie, no i gdy zrobił się wieczór, naszą rozmowę znowu przerwał hit, w nutach którego Beethoven z całą pewnością nie użył słowa "MIDI".
- A właśnie - słysząc dźwięk Mama Najmilszej wstała tak szybko, że prawie udało jej się mnie wyprzedzić - ksiądz!
- Co ksiądz? - zabrzmiały jednocześnie głosy mój oraz z kuchni pana Tateusza i Monisi przysłuchujących się rozmowie.
- Po kolędzie! Myśleliście, że postawiłam krzyż na cześć przejęcia Zmory? - zażartowała Mama Najmilszej kierując się w stronę drzwi, pod którymi wspomniana Zmora głośnym ujadaniem udowadniała, że cały nasz ponadgodzinny wywód o tym, jakim jest spokojnym psem można o kant dupy potłuc.
Ksiądz wyglądał jak normalny ksiądz. Taka jakby serweta na sutannie, kropielnica i gruba księga. Tę ostatnią położył na stole i gestem dał znać, że powinienem wyjść zza zasłonki bo i tak mnie widać. Następnie zarzucił modlitwę, w której najpierw on coś mówi, a później trzeba powtarzać "tak mi dopomóż Bóg".
Czując na sobie czujne oko Mamy Najmilszej powtarzałem z intonacją godną wykwalifikowanego średniowiecznego inkwizytora.
A potem było już łatwiej, choć ze zdumieniem odkryłem, że łódzka i szczecińska wersja "Ojcze nasz" różni się słowem "kość", którego w jednej z wersji po prostu nie ma!
Na koniec części oficjalnej ksiądz wymamrotał łacińskie zaklęcie i chlapnął mi wodą święconą w oko.
Nawet nie mrugnąłem.
Najmilsza opowiadała później koleżankom z pracy, że tocząca się po moim policzku kropla wody święconej wyglądała jak łza.
- Gdzie gospodarz... - siadając ksiądz otworzył księgę, która okazała się spisem. "Gdzieś w niej zostało zapisane, że jestem debilem" - nie wiadomo dlaczego ucieszyła mnie ta myśl... "Być może dlatego, że wpis mówi prawdę" - ...a ta z kolei zmartwiła.
- ...pan Tateusz? W pracy? - kolęda ma prawdopodobnie za zadanie modlenie się i jednoczesne uaktualnianie spisu duszyczek.
W nim jednak powinno być zaznaczone, że gospodarz od kilku lat jest na emeryturze.
"Emeryci mogą przecież pracować." - przypomniałem sobie. I z zaciekawieniem spojrzałem na Mamę Najmilszej.
Czy wyjaśni, że dźwięk przesuwanej pod drzwi komody, który dość niezręcznie wydobywał się z kuchni pomiędzy "któryś jest w niebie" a "kość", oznaczał budowanie przez jej męża prowizorycznej barykady?
Nie zrobiła tego.
- Niestety musiał wyjść. Żałuje. Pożałuje jeszcze bardziej - popatrzyła na mnie i widząc spływającą po policzku łzę zmarszczyła brwi.
- Zatem tylko - ksiądz ponownie zerknął w brewiarz** - Zatem tylko pani Mama Najmilszej?
- No i dzieci - odpowiedziała.
Spojrzałem z dumą na Najmilszą. Zaliczono mnie do rodziny...
- ...i Elefant. - tak jednak brzmiało zakończenie zdania.
- Czyli pan...? - długopis zawisł nad kartką z pragnącą wypełnienia ciszą, której pragnienie zaspokoiłem:
- Czyli ja.
Kto by się pchał podawać swoje nazwisko do wpisania w wierszu,w którym kolumna "stan zdrowia" została wypełniona przez dziesięciolatka?!
Ale, że grzeczność nakazywała kontynuowanie konwersacji - gdy po kilku sekundach ksiądz podniósł głowę i popatrzył na mnie znacząco, ja podniosłem palec i równie znacząco wskazałem na swoją pierś.
- Dobrze, więc - odwrócił się do reszty rodziny, a w głowie mej zbudziła się myśl, że przed piętnastoma sekundami moja obecność w tej właśnie rodzinie została zakwestionowana i bycie nieco bardziej rozmownym może mieć na to wpływ. "Ale o czym by tu?"
- Jednak co kolęda na żywo, to na żywo! - oświadczyłem z mocą, na co Zmora przestała lizać po twarzy jednego z ministrantów, wszyscy do tej pory wpatrzeni w dywan podnieśli na mnie wzrok, zaś Najmilsza parsknęła śmiechem**.
"No, to zainteresowanie już mam".
- Zmora! - krzyknąłem na psa, który dał spokój oślinionemu chłopcu i próbował węchem ocenić zawartość leżącej na stole księgi. Miałem dwie sekundy na zastanowienie.
- Lepiej na żywo, bo można, wiecie przez internet...!
I, o dziwo, rozmowa poszła z górki. Przypomnieliśmy sobie trzecie przykazanie, ja w umiejętny sposób użyłem w rozmowie wersu z Biblii mówiącego o "ścieżce sprawiedliwych wiodącej przez nieprawości samolubnych i tyranię złych ludzi" i dziesięć minut mieliśmy za sobą.
Na koniec ksiądz dał Monisi obrazek z dinozaurem i sobie poszedł.
W księdze przed "niepełnosprawnym umysłowo" miał wpisane i10.
Wpisał je z wyszczerzonymi zębami sekundę po tym, jak zawołałem psa.
Osobom, mającym zakusy by zarzucić mi antyreligijność zwracam uwagę, że znaczący procent Czytelników tego tekstu z własnej, nieprzymuszonej woli odmówił pacierz.