Wstałem rano, wyprowadziłem psa na poranne wyprowadzanie psa, godzinkę pobiegałem (za psem, kompletnie nie słuchającym moich pogwizdywań, zachęcających cmoknięć i na końcu wrzasków), po czym wróciłem do domu i zrobiłem sobie kawę.
Tak przynajmniej myślałem, ale kilka minut później okazało się, że nie zrobiłem kawy sobie, tylko Najmilszej.
Tak przynajmniej myślałem, ale kilka minut później okazało się, że nie zrobiłem kawy sobie, tylko Najmilszej.
Pijąc ją zapytała:
- Czy to dzisiaj jest głosowanie?
- Nie kochanie, za tydzień - odparłem nasypując kawę do kolejnej szklanki, tym razem mojej, o ile oczywiście za moment nie otworzą się drzwi, w których stanie Monisia.
Nie stanęła, więc kilkanaście minut później, po kawie i po przekąszeniu kawałka suchego chleba z jeszcze suchszym serem wziąłem smycz i mówiąc:
- Zmora nic nie zrobiła, idę z nią jeszcze raz - wyszedłem.
Obwodowa Komisja Wyborcza na swoją siedzibę, jak co roku obrała lokalną podstawówkę.
Wszedłem, podałem dowód, pani odnalazła mnie w spisie i dziwacznie odwróciła spis w moją stronę, żebym się podpisał. Mówię, że dziwacznie, bo - jak pamiętam - zawsze wskazywano tylko odpowiednią rubrykę, w której składałem podpis. Dziwaczne było, że tym razem nie chcieli mieć na listach tysięcy podpisów do góry nogami.
Nieważne, w każdym razie razem z dowodem otrzymałem kartę do głosowania, z wstępnie zaznaczonym ołówkiem kandydatem, którego komisja mi sugeruje i poleca.
Zapytałem, czy mogę zagłosować na kogoś innego niż wstępnie zaznaczony, a pani powiedziała, że tak, oczywiście, ale właściwie czemu miałbym? Nie znajdując argumentów, wziąłem kartę i poszedłem w stronę kabiny do głosowania, i tu przypominając sobie że nie mam długopisu zawróciłem.
- Mogę pożyczyć długopis?
Przewodniczący komisji wyjął z szuflady pęk długopisów, a jednocześnie odwrócił w moją stronę wielki telewizor i biorąc do ręki pilota nacisnął "play".
Obejrzałem krótki, może dziesięciominutowy film z napisami dokumentujący zakup długopisów, a moment, w którym przewodniczący nachyla się do okienka i mówi "takie, żeby normalnie pisały i żeby nic nie znikało" powtórzony był trzykrotnie. Później w filmie widać było, jak przewodniczący bierze do ręki każdy długopis i rysuje na egzemplarzu Gazety Wyborczej szlaczek. Najazd kamery tuż przed wygaszeniem ekranu nie pozostawiał wątpliwości, że było to wydanie piątkowe.
- Voila... - przewodniczący wyjął z szuflady przedstawioną na filmie gazetę, pokazał mi szlaczki, poślinił palec i potarł jeden z nich - ...nie znikający tusz.
Wziąłem jeden z długopisów i wszedłem do kabiny.
Kabina - zbyt duże słowo. Karton po bananach przyklejony do stołówkowego stolika. Miejsca ledwie, że można włożyć kartę, rękę z długopisem i głowę żeby widzieć, co się zaznacza.
- Zmora nic nie zrobiła, idę z nią jeszcze raz - wyszedłem.
Obwodowa Komisja Wyborcza na swoją siedzibę, jak co roku obrała lokalną podstawówkę.
Wszedłem, podałem dowód, pani odnalazła mnie w spisie i dziwacznie odwróciła spis w moją stronę, żebym się podpisał. Mówię, że dziwacznie, bo - jak pamiętam - zawsze wskazywano tylko odpowiednią rubrykę, w której składałem podpis. Dziwaczne było, że tym razem nie chcieli mieć na listach tysięcy podpisów do góry nogami.
Nieważne, w każdym razie razem z dowodem otrzymałem kartę do głosowania, z wstępnie zaznaczonym ołówkiem kandydatem, którego komisja mi sugeruje i poleca.
Zapytałem, czy mogę zagłosować na kogoś innego niż wstępnie zaznaczony, a pani powiedziała, że tak, oczywiście, ale właściwie czemu miałbym? Nie znajdując argumentów, wziąłem kartę i poszedłem w stronę kabiny do głosowania, i tu przypominając sobie że nie mam długopisu zawróciłem.
- Mogę pożyczyć długopis?
Przewodniczący komisji wyjął z szuflady pęk długopisów, a jednocześnie odwrócił w moją stronę wielki telewizor i biorąc do ręki pilota nacisnął "play".
Obejrzałem krótki, może dziesięciominutowy film z napisami dokumentujący zakup długopisów, a moment, w którym przewodniczący nachyla się do okienka i mówi "takie, żeby normalnie pisały i żeby nic nie znikało" powtórzony był trzykrotnie. Później w filmie widać było, jak przewodniczący bierze do ręki każdy długopis i rysuje na egzemplarzu Gazety Wyborczej szlaczek. Najazd kamery tuż przed wygaszeniem ekranu nie pozostawiał wątpliwości, że było to wydanie piątkowe.
- Voila... - przewodniczący wyjął z szuflady przedstawioną na filmie gazetę, pokazał mi szlaczki, poślinił palec i potarł jeden z nich - ...nie znikający tusz.
Wziąłem jeden z długopisów i wszedłem do kabiny.
Kabina - zbyt duże słowo. Karton po bananach przyklejony do stołówkowego stolika. Miejsca ledwie, że można włożyć kartę, rękę z długopisem i głowę żeby widzieć, co się zaznacza.
Zaznaczyłem, oddałem długopis, wrzuciłem kartkę do urny, ta zatrzęsła się i z jej wnętrza dobiegł szept "dobry wybór!".
Jeszcze zwyczajowo odśpiewaliśmy z Komisją hymn i już byłem na zewnątrz.
Tam, jak zwykle przy takich okazjach czekali na mnie dwóch Świadków Jehowy, jeden pan Kazio - lokalny pijaczek, cierpiący na chwilowy ale dość systematycznie powracający brak płynności finansowej, oraz w zaparkowanym na ulicy samochodzie handlarz narkotykami, w końcu to podstawówka.
Od Świadków wziąłem pismo, panu Kaziowi dałem złotówkę i widząc zachęcające machania handlarza podszedłem również do jego samochodu.
- Jestem z Instytutu Publicznego Padania Opinii, zbieramy dane, odpowie pan na kilka pytań?
- Nie.
Zastanowił się.
- A chce pan kupić heroinę?
Jeszcze zwyczajowo odśpiewaliśmy z Komisją hymn i już byłem na zewnątrz.
Tam, jak zwykle przy takich okazjach czekali na mnie dwóch Świadków Jehowy, jeden pan Kazio - lokalny pijaczek, cierpiący na chwilowy ale dość systematycznie powracający brak płynności finansowej, oraz w zaparkowanym na ulicy samochodzie handlarz narkotykami, w końcu to podstawówka.
Od Świadków wziąłem pismo, panu Kaziowi dałem złotówkę i widząc zachęcające machania handlarza podszedłem również do jego samochodu.
- Jestem z Instytutu Publicznego Padania Opinii, zbieramy dane, odpowie pan na kilka pytań?
- Nie.
Zastanowił się.
- A chce pan kupić heroinę?
- Też nie, dziękuję - odparłem i lekko ugiąwszy nogi pociągnąłem Zmorę wzdłuż parkanu, z drugiej strony parku bowiem zauważyłem nadchodzącą Najmilszą z Monisią.
Nie bez powodu nie zależało mi na zabraniu ich ze sobą, wiem na kogo chcą głosować!
Ale co ważniejsze - kto nie idzie na wybory, nie może później narzekać.
No więc my będziemy mogli wszyscy. Całą trójką, nawet pies.
I Was też zachęcam.
Idźcie, wybierzcie kogo uważacie za stosowne i wróćcie.
A wieczorem pośmiejemy się z wyników.
Nie bez powodu nie zależało mi na zabraniu ich ze sobą, wiem na kogo chcą głosować!
Ale co ważniejsze - kto nie idzie na wybory, nie może później narzekać.
No więc my będziemy mogli wszyscy. Całą trójką, nawet pies.
I Was też zachęcam.
Idźcie, wybierzcie kogo uważacie za stosowne i wróćcie.
A wieczorem pośmiejemy się z wyników.