Firma akurat wysłała ją do stolicy, więc zaczepiła o Łódź.
Przywiozła od mamy słynną zachodniopomorską rzecz, którą przywozi się ludziom,
którzy kiedyś mieszkali w Szczecinie i potrafią docenić słynne
zachodniopomorskie rzeczy. Dla Najmilszej (nie potrafiącej docenić słynnych
zachodniopomorskich rzeczy) przywiozła winko.
Najpierw dziewczyny poszły na miasto. Doszedłem do wniosku,
że Ania przyjechała na zakupy, co bardzo mi odpowiadało – gdy one były na
zakupach, ja mogłem się zająć przestawieniem czujnika zapalającego światła na
klatce schodowej. Najmilsza poprosiła, żebym zawiesił jakiś oszczędnościowy,
kupiłem taki, co działa na ruch. Konkretnie na ruch Browna. Albo na ruch
rosnącej na parapecie pelargonii. Usiłowałem zmniejszyć temu czujnikowi* czułość. Gdy w końcu mi się udało – do zapalenia światła potrzebowałem
wbijającego się w budynek tankowca, a w Łodzi nie ma tankowców. Ucieszyłem się
więc, gdy dziewczyny wreszcie wróciły obładowane torbami (nie uruchamiając
czujnika) i mogliśmy usiąść do stołu.
Przyprowadziły ze sobą Monisię "bo przypadkiem wpadły
na siebie w sklepie". W milionowym mieście. Przypadek, akurat.
Otworzyłem wino, porozmawialiśmy o rozstaniu ze szwagrem
(nie wspominałem, ale myślą o rozwodzie) i ich córce Jagódce protestującej
przeciw rozstaniu rodziców, a jednocześnie wstrzeliwującej się w okres
dojrzewania:
– ...bo wkraczaniem tego nie mogę nazwać. Pokazać wam mój
telefon?
Najmilsza z Monisią pokiwały głowami, Ania wyjęła komórkę.
– Pierwszy z góry. Numer do schroniska dla zwierząt.
– Po co ci? – zainteresowała się Najmilsza.
– Jak Jagódka nie wraca ze szkoły, dzwonię tam zapytać, czy
nie przyszła do nich.
– Ładnie, że lubi zwierzęta, zawsze lubiła – wzruszyłem
ramionami.
– Włamuje się z koleżankami z klasy i wypuszczają z klatek
psy. Dotąd trzy razy. Dlatego... – Ania smyrnęła palcem ekran... – o tu jest
rozmowa z komisariatem.
– Ooooj... – zmartwiliśmy się.
– No, oj. Dalej dyskoteka...
– Chodzą na dyskoteki? Monisia spojrzała na mnie jakbym
zapytał czy krowy dają mleko.
– Takie czasy i10 – Ania przewinęła nieco ekran – O! tego
szukałam – przysunęła telefon bliżej. Na ekranie świecił się napis TVN.
– Zadzwonił ktoś do mnie parę dni temu. Odbieram, a tam
jakaś smutna kobieta podaje moje nazwisko i pyta, czy to ja. Ja mówię, że tak,
to ona pyta dalej, czy ja mam córkę Jagodę. Normalnie mówię wam zamarłam. Nogi
się pode mną ugięły, usiadłam na podłodze, gorąco mi się zrobiło, myślę
tragedia jakaś, tak mam córkę Jagodę, co się stało??? I ona mi odpowiada
"Bo córka zgłosiła panią do programu Surowi Rodzice". I ta głupia
baba kłóci się ze mną, że ja muszę się zgodzić, żeby mi się po mieszkaniu
pałętali i filmowali moją surowość. Surowość – rozumiecie. Moją! Jagoda siedzi
teraz z ojcem, w końcu się zainteresował, dostała szlaban na wyjścia. Nie
śmiejcie się, nie wiem, czy nie naśle na niego zabójców, no mówię wam,
zwariować można.
Gdy tylko skończyliśmy turlać się po dywanie, Ania
przedstawiła prawdziwy cel wizyty.
– i10, jest problem – powiedziała, co zabrzmiało prawie jak
"Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią". – Ty się znasz na tych
całych komputerach i internetach, pomożesz mi – jak zwykle nie postawiła na
końcu zdania znaku zapytania, do czego zacząłem się przyzwyczajać. Najdalej po
godzinie obserwowania w jaki sposób traktuje mnie Najmilsza, kobiety przestają
zadawać mi pytania. Przestawiają się na polecenia. Nawet rodzona siostra.
– W czym mam ci pomóc?
Kolejne pół godziny popijając wino i przegryzając...
zachodniopomorską rzecz, słuchaliśmy Ani wyjaśniającej, że bierze udział w
Projekcie. Ale nie byle jakim projekcie, tylko w Projekcie pisanym wielką
literą. Jej firma (państwowa) wyrwała grant z Unii Europejskiej. Dwieście
pięćdziesiąt tysięcy w walucie, co lepiej żebyśmy jej nie przyjmowali. Znaczy –
jako obywatele – przyjmujmy, jako kraj – weźmy przykład ze Szwecji czy innej
Brytanii.
Zatem mają grant.
Na co? Na integrację.
Fajnie.
Wszedłem na ich stronę i poczytałem. Jednym z głównych celów
projektu było właśnie stworzenie tej witryny internetowej, której adresu nie
mogę zdradzić, bo moja siostra musiałaby oddać tysiąc złotych i pewnie
wyrzuciliby ją z pracy. Strona ma na celu integrację ludzi wokół wspólnej
sprawy, która jest tak durna, że w głowie się nie mieści. Nie mogę napisać
dokładnie co to za projekt, więc trochę zmienię. Naprawdę niewiele.
Projekt nazywa się... "Cloud Look Future" i mówi o
tym, że chmury widać najlepiej gdy się leży. Nie siedzi albo stoi, tylko
właśnie leży. Założenie projektu brzmi: "Zbierzmy dużo ludzi i wytłumaczmy
im, że najlepiej na chmury patrzeć leżąc, po czym oni będą dzielić się swoim
odkryciem z innymi ludźmi przez internetową stronę. Unia rules!"
A stworzona do tego witryna ma na celu... zintegrowanie
ludzi pod tą... ideą.
Uff, i NAPRAWDĘ niewiele zmieniłem!**
Więc za te ćwierć bańki uczestnicy projektu latają sobie do
różnych krajów unijnych, odwiedzają się i dyskutują. Robią seminaria, kreślą śmiałe
plany, spierają się, zmieniają te plany, znowu się spierają, odchodzą od
projektu i ponownie do niego wracają.
– Hiszpanie, którzy są administratorem projektu, koncentrują
się tylko na administracyjnych zadaniach, a nie na kreatywności – oczerniła Hiszpanów
siostra, a my nie mieliśmy powodu, żeby jej nie wierzyć. – Dlatego końcówka
projektu spadła na nas, tylko, że u nas nikt się na tym nie zna. I wyobraźcie
sobie, że mnie zapytali, czy zrobię analizę.
– Ty? – z Ani jest taki analityk, jak z osoby w śpiączce.
– No, i przydałaby mi się twoja pomoc, bo dostałam zadanie
zrobić statystyki.
– Statystyki? – zdziwiła się Najmilsza.
– Statystyki? – zastanowiła się nad znaczeniem słowa
Monisia.
– Statystyki? – pomyślałem, że dorobię echo.
– Wizyt. Dostałam konto google analcośtam i mam przedstawić
wykresy, ile wchodziło, z jakich krajów, takie rzeczy. Ty się na tym znasz, ja
nie wiem jak ugryźć. Pomożesz?
– A nie chcieli, żebyś zbudowała jakiś zderzacz?
– Zderzacz?
– No, zderzacz hadronów – wszystkie trzy popatrzyły na mnie
jakbym przemówił w jidisz – No co chcecie? Byłyby dwa.
– Ty weź się i10 nie wygłupiaj, bo mi za to tysiąc złotych
wpadnie. Podzielę się.
Jej kasa, nie moja.
– Daj dane logowania i idź po piwo.
Niecałe trzy godziny zajęło mi zrobienie pięknego
zestawienia.
Stronę odwiedzały osoby z ośmiu krajów należących do Unii i
z pięciu spoza.
Czterdzieści jeden procent tych osób było z Polski.
Odwiedzający spędzali na stronie przeciętnie niecałą minutę.
Mało, bo strona nudna, ileż można oglądać zdjęcia chmur z różnej perspektywy?
Wymieniłem główne źródła trafień – facebook (bo mają
fanpage, a jakże) i Google.
Dopisałem parę innych pierdół.
Narysowałem tabelki.
Narysowałem wykresy.
Wygenerowałem pdf.
Dorysowałem szlaczek.
Chwilę zastanawiałem się nad ludzikiem, ale porzuciłem ten
pomysł. Wstawiłem flagę Unii.
Całości nadałem długą, bardzo poważną i skomplikowaną nazwę.
Pokazałem siostrze, ona podziękowała, wysłała do swojej
firmy.
To było parę dni temu, a wczoraj Ania dzwoniła, żeby nam
powiedzieć, że Jagódce chyba przechodzi: zaczęła się normalnie odzywać. Co do
projektu – wszyscy są wniebowzięci, najbardziej Dyrektor Unii, Jakmutamsen.
Czyli piwo mi się należało.
Akurat próbowałem ustawić nowy czujnik świateł, który
zawiesiłem w miejsce tego pierwszego, tym razem zmrokowy. Jeśli chodzi o
oszczędność pieniędzy – działał, bo włączał żarówkę tylko w dzień, a przecież
zimą dzień jest dużo krótszy od nocy.
Więc ustawiałem ten czujnik i zastanawiałem się, jak to
jest, że w pośredniaku nie mają funduszy dla bezrobotnych, ale znalazło się
ćwierć miliona na to, żeby stronę, która jest dwa miesiące starsza od mojego
bloga odwiedziły... sto trzydzieści dwie osoby.
Tweetnij